Nie będę ściemniać – nie jestem wizażystką. Zdarza mi się jednak czasem pomalować mamę lub koleżankę na wielkie wyjście, a jeśli dodamy do tego fakt, że kilka lat temu pracowałam w perfumerii, to można oszacować, że pod mój pędzel wpadło już całkiem sporo osób. Co więcej, w dalszym ciągu nałogowo zgłębiam makijażowe nowinki i chętnie testuję nowości, więc chyba mam co nieco do powiedzenia w tym temacie.
I choć w czasach pandemii zdecydowanie częściej występuję sauté, niż w makijażu (i lubię siebie także w takiej wersji!), to nie zmienia to faktu, że uwielbiam make-up. To dla mnie zabawa, możliwość wyrażenia siebie, relaks – choć chyba każda osoba, której chociaż raz nie wyszły kreski i skończyła wyglądając jak na zdjęciu poniżej (przy okazji przeklinając wszystko i wszystkich na tej planecie), ośmieliłaby się ze mną nie zgodzić 😉


Jakie kosmetyki wybrać?
Żeby doświadczenie z makijażem faktycznie okazało się przyjemnością, aniżeli spacerem pod górę z głazem na plecach niczym Syzyf, warto znaleźć kosmetyki, które odpowiadają naszym potrzebom. To dokładnie tak, jak z malowaniem obrazu: żeby malunek się udał, dobrej jakości musi być zarówno płótno, czyli wypielęgnowana skóra, ale także farby, czyli produkty, z którymi pracujemy. Nic nie psuje nastroju podczas malowania tak bardzo, jak ważący się podkład, po którym twarz prezentuje się jak niedopieczone ciastko (fuj), cienie, które nie chcą się blendować (bo nie i już), czy tusz, po którym mamy trzy rzęsy na krzyż. A chyba każdy, kto się maluje, miał do czynienia z tymi koszmarkami przynajmniej raz w życiu.
Korzystając więc z moich doświadczeń i chcąc ułatwić Wam dotarcie do WASZYCH kosmetyków idealnych, podzielę się moim makijażowym walk of fame.
Przedstawiam produkty, które pozwolą Wam wykonać pełen makijaż, choć, z oczywistych względów, nie znalazły się tu kategorie kosmetyków, których nie używam (na przykład spray utrwalający). Oczywiście nie sugeruję też, że potrzebujecie wszystkich tych produktów w swojej kosmetyczce – potraktujcie to jako luźną inspirację przy standardowych, kosmetycznych zakupach 😉
Makijażowa galeria sław
Czas na przegląd najlepszych kosmetyków, jakich było mi dane używać! Nawet, jeśli w danym momencie któregoś z nich zabraknie w moim makijażowym kuferku, są to produkty, do których regularnie wracam. Czasem z podkulonym ogonem, czasem nie, ale jednak wracam.
Baza
Powiedzmy sobie szczerze: baza pod makijaż nie jest na co dzień wybitnie potrzebna, jeżeli pielęgnacja zaspokaja wszystkie potrzeby naszej skóry. Na regularnie złuszczanej, nawilżonej buzi podkład zwykle trzyma się bez zarzutu. Co jednak, gdy potrzebujemy make-upu do zadań specjalnych – kiedy chcemy uzyskać efekt perfekcyjnej cery, lub po prostu ma on przetrwać wszystko, z tsunami włącznie? Wtedy wchodzi baza, cała na biało!
I jeśli chodzi o efekt zdrowego glow, to Guerlain L’Or nie ma sobie równych. Pachnie obłędnie (co akurat wrażliwcom może nie odpowiadać, bo zapach jest dość mocny), a nakładając ją na twarz, dosłownie czuć lekki wiaterek – powiew luksusu 😉 W naturalny sposób wygładza skórę, nawilża i delikatnie rozświetla, choć bez widocznych drobinek. a Dzięki delikatnej lepkości dobrze „chwyta” podkład i wspaniale się z nim stapia.
Z kolei Benefit The POREfessional to mocarz, z którym można śmiało iść na wojnę. Nie dość, że podkład nigdzie się nie ruszy, to do tego daje efekt Photoshopa w tubce. Mimo ciepłych uczuć względem tej bazy, używam jej sporadycznie – suchą skórę może odrobinę wysuszać.
Skoro już mowa o bazach, warto wspomnieć także o bazie pod cienie, która wydobywa z nich pełen potencjał, zarówno pod względem głębi koloru, jak i trwałości. Tutaj niezmiennie od lat spisuje mi się kultowa baza Urban Decay Potion Primer (zwłaszcza ta w odcieniu Eden, o delikatnie beżowym kolorze). Zamiast bazy, z powodzeniem możemy używać także zwykłego korektora.


2. Benefit, The POREfessional – 89 zł (format podróżny)
3. Urban Decay, Eyeshadow Primer Potion (Eden) – 115 zł
Podkład
Oczekiwania mam wobec podkładu spore, bo oprócz zakrywania tego, co trzeba, powinien wyglądać naturalnie, dobrze się trzymać, nie ważyć i ogólnie trzymać fason.
I jeśli miałabym wybrać jednego, jedynego ulubieńca, byłby to Chanel Vitalumiere Aqua. Leciutki jak chmurka, o przyjemnej, raczej wodnistej konsystencji. Przepięknie stapia się ze skórą i dosłownie znika – wygląda tak, jakby go nie było, a my po prostu urodziłyśmy się z idealną, świetlistą cerą. Do tego pięknie pachnie i ma SPF! Idealny dla fanek lżejszego krycia, lub do stosowania razem z bardziej kryjącym korektorem.
Drugi ulubieniec to słynny Estée Lauder Double Wear – podkład wręcz kultowy. Daje mocne krycie, półmatowe wykończenie i przeżyje naprawdę wszystko, w tym tańce do białego rana. Protip: wygląda jeszcze piękniej z kropelką płynnego rozświetlacza!


2. Estée Lauder, Double Wear – 153,90 zł
Korektor
W tej kategorii mam dwóch ulubieńców – różnych jak ogień i woda. Delikatny, świetlisty Touche Éclat od Yves Saint Laurent świetnie sprawdzi się jako korektor pod oczy, zwłaszcza u osób, które nie oczekują mocnego krycia, a jedynie rozświetlenia, wygładzenia i ogólnego upiększenia.
Z kolei L’Oreal Infallible kryje zdecydowanie mocniej, choć nie wygląda sucho, ani ciężko. Jest świetny zarówno pod oczy, jak i na niedoskonałości i jeśli miałabym wybrać tylko jeden produkt do całej twarzy, wybrałabym właśnie ten.


2. L’Oreal, Infallible More Than Concealer – 39,90 zł
Puder
Przyznaję, że jeśli chodzi o pudry, czuję lekki niedosyt. Choć szczerze uwielbiam sypką wersję pudru Make Up For Ever Ultra HD, bo świetnie utrwala, daje efekt wygładzonej, wyblurowanej wręcz skóry i delikatnie matowe wykończenie (bez tępego matu!), ale, jak wiele pudrów transparentnych, trochę bieli cerę. Nie jest to zbyt widoczne u posiadaczki cery tak jasnej, jak moja, ale u osób o oliwkowej, ciemniejszej karnacji może go to spalić na wejściu.
Jeśli macie swój ideał wśród pudrów sypkich, dajcie znać – chętnie przetestuję coś nowego!


Konturowanie
Mam poczucie, że w kwestii konturowania na rynku pojawiło się już wszystko, czego dusza zapragnie 😉 Ja mam dwóch (równie mocnych!) faworytów.
Pierwszy z nich to pudrowa wersja trio Smashboxa (uwaga: ma MOCNY pigment, lepiej obchodzić się z nim delikatnie, niż później w panice zmywać makijaż na chwilę przed wyjściem ;)), z kolei do konturowania na mokro używam tylko i wyłącznie sticków Fenty Beauty. Cudownie się blendują, a “spłaszczona” podkładem twarz od razu nabiera trójwymiarowości i kształtów, bez pudrowego efektu. Nie używam tylko jasnobeżowego sztyftu – jest dla mnie za ciemny, ale przy nieco ciemniejszych karnacjach powinien radzić sobie równie dobrze, co pozostałe.


2. Fenty Beauty, Match Stix Trio – 255 zł
Róż
Choć różów przerobiłam wiele i co najmniej kilka produktów było naprawdę dobrych, to na miano ulubieńca zasłużył tylko jeden. A co najlepsze, zastosowań ma znacznie więcej! Chubby Stick od Clinique świetnie sprawdzi się bowiem nie tylko jako róż, ale też jako pomadka, czy cień do powiek. Ma jedwabistą, kremowo-pudrową konsystencję, dzięki czemu cudownie się rozprowadza i daje efekt zdrowego rumieńca. 10/10!


Rozświetlacz
W moim sercu rozświetlaczowe podium dość długo okupowała Becca i maleńki, złoty rozświetlacz Lovely z Rossmanna, ale oba jakiś czas temu zostały skutecznie zdetronizowane. Benefit Cookie to prawdziwy król wśród rozświetlaczy i zbiera świetne recenzje. Nic dziwnego! Zaledwie delikatnym muśnięciem pędzla osiągamy na skórze efekt gładkiej, „mokrej” tafli. Kolor, choć w opakowaniu wygląda na chłodnawy, jest zupełnie neutralny, dzięki czemu świetnie sprawdzi się przy różnych karnacjach. Do tego ma wspaniałą, masełkowatą konsystencję i dzielnie wytrzymuje na twarzy cały dzień!
Warte uwagi są także kropelki L’Oreal Glow Mon Amour, bo to produkt naprawdę wielofunkcyjny. Sprawdza się zarówno jako rozświetlacz do twarzy i dekoltu, jako domieszka do podkładu, czy do podrasowania balsamu do ciała. Często zdarza mi się także używać go zupełnie solo, bez podkładu – daje efekt jak po weekendzie w SPA 🙂 Jedynym minusem jest opakowanie – pipeta średnio radzi sobie z nakładaniem produktu, ale za ten efekt można mu to wybaczyć.


2. L’Oreal, Glow Mon Amour Highlighting Drops – 44,90 zł
Produkty do brwi
Gdy myślę o makijażu brwi, moim pierwszym skojarzeniem jest Benefit! I jest to zrozumiałe, bo marka ta specjalizuje się w brwiach i ma cały arsenał świetnych produktów do ich makijażu i stylizacji. W międzyczasie przetestowałam naprawdę wiele innych żeli, pomad, czy kredek i żaden z tych kosmetyków nie dorównał Benefitowi. Niestety, bo cenę mają dość wysoką, ale w tym przypadku płacimy za świetną jakość. Moją szczególną sympatię zdobyła pomada Ka-Brow! (przede wszystkim dlatego, że jest szalenie uniwersalna i możemy osiągnąć dowolny efekt, w zależności od tego, jak jej użyjemy!), za to wszystkim makijażowym leniuchom powinien spodobać się koloryzujący i utrwalający żel Gimme Brow+. Dzięki maleńkiej, wyprofilowanej szczoteczce możemy ułożyć brwi w zaledwie kilka pociągnięć. Świetnie sprawdzi się także przy bardziej naturalnych, „potarganych” lookach. Aktualnie używam podobnego produktu z Bourjois, Oh Oui Brow Fiber, ale efekt nie umywa się do Gimme Brow+, więc wrócę do niego niczym córka marnotrawna 😉


2. Benefit, GimmeBrow+ – 79 zł (format podróżny)
Cienie do powiek
Muszę przyznać, że pod względem cieni jestem dość monotematyczna – no, duotematyczna, bo mam dwie ulubione marki, od których raczej daleko nie odchodzę. Bo i po co, skoro te są tak genialne?
W codziennym makijażu świetnie sprawdza mi się minipaletka Too Faced Natural Matte – ja mam ją jeszcze w starszej wersji, ale podobno formuły się nie zmieniły. Konsystencja, nasycenie, łatwość blendowania i budowania kolorów: pierwsza klasa. Naprawdę, nie ma się do czego doczepić. Do tego bardzo uniwersalne odcienie – używam KAŻDEGO cienia w palecie, bez wyjątków.
Do mocniejszych makijaży używam świeżynki Hudy Beauty – paletki Naughty Nude. O panie, co to są za cienie! CUDOWNA pigmentacja, po skórze suną jak masełko, wspaniale się blendują i po całym dniu wyglądają tak samo dobrze, jak tuż po nałożeniu. Do tego naprawdę intensywne błyski – w tej palecie zdecydowanie nie ma półśrodków! Nie rozumiem jedynie jednego cienia, Slippery, który w zasadzie nie ma koloru, a ogólne odczucia z używania można przyrównać do swojskiej wazeliny. Ja używam go jako kleju do brokatu, choć prawdopodobnie nie taki był zamysł producenta.


2. Huda Beauty, Naughty Nude – 315 zł
Eyeliner
Jeśli malowanie kresek przyprawia Cię o białą gorączkę, pod nosem przeklinasz wszystkich swoich przodków do dziesiątej linii, a po kilku minutach zmagań zastanawiasz się, po co Ci to w ogóle było – koniecznie daj szansę eyelinerowi Pretty Easy od Clinique. Trochę kosztuje (warto polować na promocje w Sephorze i Douglasie!), ale wart jest każdej złotówki. Niczym nie malowało mi się tak łatwo i przyjemnie jak nim, do tego jest bardzo trwały, nie rozmazuje się, nie odbija, nie robi niespodzianek. Ideał!


Tusz do rzęs
Dość długo byłam wierna zabiegowi zagęszczania rzęs, dzięki któremu mogłam co rano zaoszczędzić parę minut snu. Priorytety, ot co. Odkąd jednak pandemia zamknęła nas w domach, postanowiłam dać trochę odpocząć rzęsom (i portfelowi…) i zwróciłam się z powrotem ku tradycyjnym tuszom do rzęs.
Najpiękniejszy efekt zdecydowanie daje mi stary, dobry Lancôme Hypnôse – rzęsy są po nim ultra długie, pogrubione, podkręcone i pięknie rozdzielone. Niestety, mam wrażenie, że dość szybko schnie. Można go wprawdzie ratować płynem do soczewek (oczywiście do 3 miesięcy – po 3 miesiącach wyrzucamy, bo mnożą się bakterie!), ale biorąc pod uwagę jego cenę, to jednak trochę to boli. Prawie tak samo dobrą (a połowę tańszą!) alternatywą jest Volume Million Lashes od L’Oreal – silikonowa szczoteczka świetnie rozdziela rzęsy, do tego fajnie wydłuża i pogrubia. Tip: najlepszy efekt daje po kilku użyciach, gdy minimalnie podeschnie.


2. L’Oreal – Volume Million Lashes Mascara – 23,90 zł
Usta
Nie wiem, czy też tak macie, ale dla mnie makijaż nie byłby kompletny bez szminki lub błyszczyka. Kiedyś miałam ich dosłownie całą szufladę, obecnie trochę hamuję swoje zapędy i ograniczam się do kilku (no, kilkunastu ;)) ulubionych produktów.
Jeśli chodzi o trwałe, zastygające pomadki o matowym wykończeniu, mam dwóch ulubieńców – Huda Beauty Liquid Matte (mój ukochany odcień to Wifey – neutralny nude) i Cream Lip Stain marki własnej Sephora. Intensywne kolory, super trwałość, do tego nie wysuszają ust aż tak, jak inne matowe, zastygające pomadki.
Za to z błyszczyków bardzo lubię Lip Injection Extreme od Too Faced. Z góry uprzedzam: mrowi, i to dość konkretnie, dzięki czemu daje efekt lekko „rozpulchnionych”, subtelnie powiększonych ust. Jest świetny zarówno solo, jak i na pomadkę!
Niestety, przez to, że podczas okresu grzewczego moja skóra przypomina suchy wiór, często jedynym kosmetykiem, który nakładam na usta (i który naprawdę sobie z nimi radzi!), jest maść Bepanthen. Dobrze sprawdzi się także na suche dłonie, łokcie, czy stopy.


2. Too Faced, Lip Injection Extreme – 135 zł
3. Bepanthen Baby, Maść Ochronna – 17,55 zł
Makijaż makijażem, ale nie zapominajmy o priorytetach
Tak wygląda moja aktualna makijażowa toplista. Oczywiście to, że mam swoich ulubieńców nie oznacza, że rezygnuję z testowania nowości! Jeśli któreś z nich zdetronizują obecnych faworytów, na pewno się tym z Wami podzielę.
Dobór odpowiednich produktów może uczynić malowanie naszym ulubionym rytuałem i sprawiać naprawdę dużą przyjemność. Pamiętajmy jednak, że nawet najlepsze kosmetyki nie będą wyglądały dobrze, jeśli:
A) nie dbamy o pielęgnację dopasowaną do potrzeb naszej skóry – jeżeli skóra jest w złym stanie: przesuszona, z widocznymi skórkami, wypryskami, czy zaskórnikami, warto dotrzeć przyczyny takiego stanu i leczyć go u źródła (najlepiej po konsultacji z dermatologiem!), zamiast zakrywać problem makijażem. Makeup nie tylko nam nie pomoże, ale może wręcz pogorszyć sprawę!
B) nie potrafimy ich odpowiednio używać – tutaj z pomocą przychodzi edukacja oraz… praktyka, trenowanie, i jeszcze raz praktyka 🙂
A jak taka lista wyglądałaby u Was? Macie swoich ulubieńców, którym jesteście wierni, czy może wciąż poszukujecie? A może znacie już któreś z poleconych przeze mnie produktów? Dajcie znać!